Miłego czytania!
***
Było już grubo po północy, kiedy
drzwi dormitorium otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Harry
naprawdę próbował usnąć, ale nie mógł – za bardzo obawiał
się, że „poważna rozmowa” jego najbliższych przyjaciół
skończy się gargantuicznego wymiaru kłótnią, być może nawet
dorównującą ich ubiegłorocznej batalii po rzekomej śmierci
Parszywka.
Ron westchnął ciężko, udręczenie.
- Pogodziliśmy się – odparł.
Nie brzmiał wcale, jakby go to
cieszyło. Nie wlazł na łóżko, nie zaczął się przebierać –
po prostu stał w miejscu.
- Zdążyliście się pokłócić? –
spytał Harry, trochę zdezorientowany.
Ron wprawdzie dogryzał Hermionie po
tym, jak nieszczęsna dziewczyna odważyła się przyjść na bal
jako partnerka Wiktora Kruma, ale w porównaniu z ich zeszłorocznymi
wojnami były to ledwie przyjacielskie przepychanki.
- Nie – mruknął Ron. – Nieważne.
Stwierdziłem po prostu, że to wszystko i tak nie miałoby sensu.
Fred i George nie daliby mi żyć, a mama chybaby mnie zabiła…
Harry zmarszczył brwi. Fred i George
uwielbiali pokpiwanie z młodszego brata, więc chociaż związek z
Hermioną byłby bardzo osobliwym powodem do drwin, to stwierdzenie
mieściło się w pojmowaniu Harry’ego. Na jego obrzeżach, ale się
mieściło. Nie miał natomiast pojęcia, dlaczego pani Weasley…
I nagle go olśniło. Przez moment nie
mógł w to uwierzyć, ale potem wszystko stało się takie jasne,
takie klarowne…
To nie o Hermionę Ron był zazdrosny
przez cały ten czas.